Gadające głowy w edukacji

Gadające głowy

Dużo pisze się o strasznych konsekwencjach pandemicznego zamknięcia w edukacji różnych poziomów. Dominuje tutaj ton kasandryczny, czy wręcz katastroficzny. Jednak nie sposób mówić o kształceniu na różnych poziomach tak samo. Istnieje zasadnicza różnica między kształceniem przedszkolnym, wczesnoszkolnym, podstawowym, gimnazjalnym (sic!), licealnym, zawodowym, technicznym i — last but not least — wyższym.

Ministerstwo Edukacji i Nauki przez samo swoje istnienie jako wielkie monstrum organizacyjne wymusza pewne uogólnienia. No i jeśli faktycznie dzieci fatalnie przeżyły zamknięcie pandemii oraz nieporadne przejście na zdalne nauczanie, i jeśli faktycznie rodzice (zwłaszcza w naszych patriarchalnych warunkach — matki) zostały obarczone dodatkowymi obowiązkami domowymi oraz finansowymi (zakup sprzętu), to w przypadku studentów szkół wyższych sprawa mogła zasadniczo wyglądać inaczej.

Ostatnio przeczytałem jednak z dużym zdziwieniem wywiad z prof. Aleksandrem Nalasowskim, w którym znaleźć można zasadniczo słuszne rozpoznanie:

„Studia bardziej niż jakakolwiek szkoła są środowiskiem kulturotwórczym. Jest to obecność w klubach studenckich, kultura studencka, imprezy – typu juwenalia, otrzęsiny. Dla lwiej części młodzieży akademickiej studia są także radykalną formą usamodzielnienia się, bo przecież nagle wyjeżdżają z domu i odpowiadają za samego siebie. W szkole średniej byli Asią, Krysią, Jasiem, a nagle mówi się do nich „proszę pana”, „proszę pani”. Muszą stać się odpowiedzialni. Nikt nie wychodzi ze skóry i nie powtarza wszystkiego pięć razy, ale później wykładowca sprawdza wiedzę na egzaminie i jest bezlitosny. Tego wszystkiego studenci zostali pozbawieni.” (cyt . za Deonem)

Dalej jest potępienie w czambuł całego kształcenia online tak, jakby można było je porównać do dużo wcześniejszych zdalnych form kształcenia: studia tzw. zaoczne, czy np. telewizyjne wykłady: „Jeszcze w „Czterdziestolatku” Gruzy kpiono z kształcenia telewizyjnego, z liceum korespondencyjnego. To było powszechnie wyśmiewane tak, jak licea korespondencyjne.”

Porównanie nowoczesnych narzędzi Teams, Zoom czy nawet Google do gadających głów „uczelni telewizyjnych” jest rażącym nieporozumieniem. Dziwi mnie doprawdy takie stawianie sprawy.

Rzecz jasna: część wykładowców w Polsce i na świecie nie była wystarczająco przygotowana do użycia interaktywnych narzędzi dostępnych na Moodle, Zoom, czy Teamsach (Microsoft wprowadził w nich tzw. oddzielne pokoje dużo spóźniony, ale jednak w końcu się pojawiły) i faktycznie zamieniła się w gadające głowy. Między innymi dlatego, że metoda wykładowa jest ciągle utożsamiana z uczeniem uniwersyteckim. Już dawno kpiono sobie z wykładowców czytających literalnie swoje prezentacje „powerpointowe”, albo — co niby gorsza — zupełnie tekstowe w „Wordzie”. A przecież istotą uczenia się uniwersyteckiego jest samodzielne poznawanie w interakcji z materiałem i innymi uczącymi się. Najlepiej to widać w kontakcie z materiałem w laboratorium czy prosektorium, ale nauki humanistyczne i społeczne też mają takie laboratoria i nie są one tożsame wyłącznie z tradycyjnymi bibliotekami. W naukach humanistycznych i społecznych laboratorium jest m.in. badanie przez rozmowę i pisanie. Badanie literatury przedmiotu z wykorzystaniem narzędzi informatycznych jest znacznie efektywniejsze niż zbieranie literatury w tradycyjnej papierowej bibliotece. Choć oczywiście papieru nic do końca nie zastąpi. (ja uwielbiam archiwa bibliotek z otwartymi zasobami i spędziłem w nich naprawdę lata, ale.. doceniam także otwarty dostęp do zasobów elektronicznych!)

Na całym świecie kształcenie się (nie nauczanie!) online przeżywa rozkwit. Cały świat został pochłonięty przez świat cyfrowy. O tym mogą świadczyć decyzje poszczególnych najlepszych uczelni świata, o tym także pisze się w Times Higher Education czy The Guardian Universities.

Zamiast więc biadolić weźmy się — przygotowując siebie i uniwersytety na następne fale różnych epidemii — a przecież specjaliści od globalizacji ciągle je przepowiadają — do samokształcenia: konieczny jest wysiłek, żeby nauczyciele akademiccy przestali przemawiać „ex catedra”, czyli z ekranu. WYKŁADY SĄ MARTWE! Ekrany, klawiatury i inne akcesoria mogą stawać się narzędziami wspomagającymi samokształcenie studenta. W przerwach między „zamknięciami” będziemy mogli cieszyć się także realną obecnością, życiem w klubach studenckich itd. Sport jest ciągle możliwy, nawet w pandemii. Chyba że znów autokratom zamarzy się „zakaz wstępu” do lasów… Ze studentami zamiast na piwo, może do lasu pobiegać?

PS. Inna wersja tego tekstu ukazała się 27 września 2021 r. w Gazeta Wyborcza Nie potępiajmy kształcenia online. Zamiast biadolić, kształćmy się!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.