
Czy możemy przekazać pracodawcy dane o zaangażowaniu studenta podczas studiów w innym sposób niż list polecający?
W THE 17 sierpnia ukazała się opinia Chrisa Moore’a, starszego wykładowcy anatomii na University of West England na temat studenckiego zaangażowania w dobie powszechnej cyfryzacji. Dawniej w kontakcie bezpośrednim ze studentami poznanie niuansów „zaangażowania” studenta było bardzo osobiste. Do dzisiaj wielu uważa, iż jedynie kontakt bezpośredni umożliwia właściwe studiowanie. Studiowanie niegdyś było niemal tożsame z gorliwością analizy, pieczołowitością obserwacji i koncentracji uwagi.
Żyjemy jednak w czasach kapitalizmu uwagi, w którym wszystko walczy o nią, zwłaszcza w ucyfrowionym świecie różnych narzędzi społecznościowych. I nie mam na myśli jedynie Facebooka i Twittera, bo przecież np. profesjonalne narzędzia takiej jak Slack czy Teams to także platformy społecznościowe. Tych narzędzi mamy teraz naprawdę mnóstwo.
I dlatego Chris Moore argumentuje, żeby zlikwidować praktykę wystawiania studentom listów polecających, czyli opinii. Głównym argumentem jest to, że współcześnie prowadzący zajęcia ze studentem dysponuje dostępem do danych, o których niegdyś nie śniło się profesorom: ilość wejść na platformy, sposób i wielkość użycia zasobów cyfrowych bibliotek, daty złożenia gotowych prac zaliczeniowych itd. itp. Według Moore’a „umożliwienie dostępu do danych dotyczących zaangażowania w naukę zapewniłoby pracodawcom bardziej przydatny wgląd w charakter absolwenta”.
Faktycznie powszechne niegdyś listy z opiniami stają się w świecie akademii coraz rzadsze. Wyższe wykształcenie coraz bardziej staje się formalnym zdobywaniem dyplomu. Wnioski jednak z tego, że dzisiaj dysponujemy wielką ilością danych na temat studenckiej „uwagi” i jego „zaangażowania” można wyciągnąć różne, wcale nie takie, że pisana indywidualnie opinia profesorska powinna zostać zastąpiona dostępem do danych.
Pomijam już niebagatelny fakt, że regulacje prawne dotyczące danych osobowych uniemożliwiają uczelniom udostępnianie danych z witryn, nawet półotwartych. To co dzieje się w trakcie studiowania — nawet oceny cyfrowe — pozostają w dwustronnej relacji „student – uczelnia”.
Jednak niebagatelne jest także i to, że profesorskie opinie na temat studenta są relatywizowane w odniesieniu do jego doświadczenia, mogę np. napisać studentowi w opinii, że należy on do 5% najlepszych studentów poznanych przeze mnie w trakcie 30 lat pracy na uczelni, co ewidentnie umożliwia — relatywną — ocenę także mojej oceny.
Publikacja — nawet ograniczona do potencjalnego pracodawcy — surowych danych o studencie nie ułatwi wcale — jeśli byłaby prawnie wykonalna — oceny zaangażowania studenta w trakcie studiów. Pozostaje jeszcze pragmatyczny aspekt analizy danych — albo oddanej w ręce bezdusznych algorytmów, — albo wymuszającej poświęcenia czasu i uwagi przez pracodawców.
Zatem mój wniosek jest taki, że duża ilość danych o studencie może w przyszłości ułatwić pisanie rekomendacji i opinii, mogą one stać się bardziej obiektywne, mniej „na nosa” wystawiane. Jednak dane nie zastąpią oceny i interpretacji. Kontakt bezpośredni może wzmacniać kontakt cyfrowy (zakładam, że pandemiczne ograniczenia kiedyś miną). Dlatego właśnie MOOCs nie zastąpiły uniwersytetów rezydencjalnych, takich jak te określane słowem Cambridge czy Harvard. Koledż, w którym przebywamy 24h 7 dni w tygodniu umożliwia znacznie więcej od najlepszej nawet platformy od kapitalizowania naszej i studenta uwagi.