
W sobotę 9 listopada odwiedziłem Teatr Nowy w Łodzi i obejrzałem gościnny spektakl „Noc Helvera” Ingmara Villqvista z Gdyńskiego Centrum Kultury. Właściwie to także spektakl Teatru Nowego, bo zarówno Jolanta Jackowska jak i Adam Mortas są jego etatowymi pracownikami. Warto było pójść do teatru przed świętem 11 listopada!
Rzecz jest o archetypowym dramacie matki w ostatniej nocy „upośledzonego”, „niepełnosprawnego” syna Helvera, który jest ratowany i zabijany zarazem przez matkę Karlę. To właśnie ona sugeruje mu zażycia kilku opakowań tabletek w dawce przewidzianej może na miesiąc. Zatem jest to dramat dziwnej pary, bo Karla morduje w istocie swojego ukochanego Helvera, chcąc go ocalić przed śmiercią z rąk bojówek totalitarno-faszystowskiego systemu szalejącego na ulicy. Niepełnosprawny umysłowo jest wykorzystywany przez owe bojówki, by szerzyć przesłanie „porządku” nade wszystko, „porządku absolutnego”. Ale jednocześnie odbywa się bojówkarska rewolucja (bandytyzm) na ulicach. Sceny wewnętrzne tej pary stają się symboliczną reprezentacją patriarchalnych relacji między musztrującym Helverem a podległą niby Karlą. Odniesienia do faszystowskich (nazistowskich także) kontekstów historycznych są więcej niż oczywiste. Ale one nie wyczerpują krytycznego przesłania tej sztuki. W tym jest ten spektakl świetny, że nie wiadomo nawet do końca, czy Karla to matka (przyrodnia? naturalna może?) Helvera, on sam nie rozumie, dlaczego są razem, ona opowiada, kiedy go przygarnęła z bliżej nieokreślonego zakładu psychiatrycznego, że utraciła w tym czasie córkę, „małpkę”… Jednak potencjał interpretacji międzypłciowych relacji w tej sztuce jest ogromny dzięki mocy minimalizmu.
Trójmiasto mogło obejrzeć spektakl według dramatu Jarosława Świerszcza (bo takie jest nazwisko autora) zaraz po zamordowaniu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Na początku tego roku konteksty były te same. Od razu powiem otwarcie, że nie widziałem innych sztuk popularnego już w pierwszych latach XXI wieku polskiego autora. Jednak ta inscenizacja ma kilka absolutnych zalet: symboliczny minimalizm scenografii, klasyczne, niemal paradygmatycznie teatralne skupienie na grze aktorskiej i relacji międzyludzkiej, symboliczna ponadczasowość, a jednocześnie niezwykła aktualność. To jakoby połączenie dziarskich chłopców z Szewców Witkacego z dramatami Ibsena i filmami Bergmana.
Genialnie oszczędna scenografia pozwala na uniwersalną mimo wszystko interpretację znaku na ścianach, który bardzo przypomina przecież „mieczyk Chrobrego”. Zamglone relacje wideo z manifestacji i marszów, stanowiące ramę spektaklu pozwalają jednocześnie widzieć aktualność zamieszek z racami i abstrahować je jako w pewnym sensie uniwersalne historycznie. Mamy w świecie spektaklu „każdą” kuchnię „każdej” rodziny w „każdym” ustroju bojówkarsko-totalitarnym.
Spalenie sklepu i kościoła, czy opowiadana przez Helvera gonitwa za „ścierwusem” i spalenie go (odpalenie od niego cygara i papierosów) mogą być naprawdę uniwersalną reprezentacją, ale najlepiej widać tę symboliczność w dwóch pojawiających się w spektaklu słowach nowomowy tego uniwersalnego ustroju: właśnie „ścierwus” i „fuj”. „Ścierwus” to może być każdy inny: „świrus”, chory, jakikolwiek obcy, Żyd, uchodźca, homoseksualistka, muzułmanin… Ten obcy jest tak straszny, że główny bohater przeżywa bardzo swoje skandowanie „ścierwusy, ścierwusy!!!” w odniesieniu do przeciwników na ulicy. Na końcu sam okazuje się, jako chory psychicznie – ścierwusem, za którym dawni koledzy gonią i którego mogą w końcu dopaść. Dopełnieniem tego wzorca jest wykrzykiwane w stronę ścierwusów słowo „fuj”, znak „wstrętu”: to z kolei symbol hejtu, który maże wszystko, czego się dotknie… ścierwusy wywołują wstręt i agresję… świetne w spektaklu jest to, że na końcu agresywny bojówkarz wpada na scenę od strony publiczności i wybija na scenie kijem bejsbolowym szyby symbolicznemu domowi…
Muzyka i wspaniała gra aktorska dopełniają tę mistycznie oszczędną strukturę. Brawa były długie i na stojąco. Na widowni było naprawdę sporo młodych ludzi… nadzieja