Wiedzoodporni, pandemia i cynizm
Pisałem już na tym blogu akademickiem o zjawisku wiedzoodporności, która wywołuje schizofrenię społeczną i głupie zachowania. Ostatnio słynny już z pogardy na nauki i wiedzodporny Donald Trump ogłasza, że już niedługo USA znów staną się otwarte. Wiedzoodporność niestety w Polsce jest także zjawiskiem zauważalnym zwłaszcza dziś.

Pandemia COVID-19 wyzwala skrajne zjawiska: z jednej strony widać wyraźnie tendencję samoizolacji społecznej, nawet na ulicy czy w lesie ludzie unikają raczej zbiorowisk czy nawet rozmowy z sobą. Z drugiej strony, webinaria online, zdalne uczenie się i portale społecznościowe oraz telefonowanie do siebie – jesteśmy w tej naszej izolacji bardziej ze sobą…
Z jednej strony, mamy wyraźny wysyp fake-newsów na temat koronawirusa, spiskowych teorii, lekceważenia „paniki”, „histerii”, z drugiej zaś rośnie w cenie popularyzacja wiedzy medycznej, genetycznej i epidemiologicznej, coraz większy głód jakościowego dziennikarstwa, opartego na rzetelnej, eksperckiej wiedzy.
Czytam na przykład, że w USA fakt powszechnego braku ubezpieczenia społecznego oraz zjawisko nielegalnych imigrantów, może być interpretowane jako potencjalnie szkodliwe dla pożądanych i społecznie korzystnych postaw wobec epidemii. Ludzie nieubezpieczeni wykazują niechęć do samoizolacji i poddawania się testom. Jeśli nie zalegalizuje się imigrantów, to na pewno nie będą oni chcieli poddać się kwarantannie. (Wstępniak odredakcyjny w najnowszym The Economist) To może być wyraźny problem dla już znanego z antynaukowości rządu Trumpa, ale jednocześnie formalnie odpowiedzialnego za walkę z epidemią.

W Polsce można przypomnieć na przykład: antynaukową kampanię wielu parlamentarzystów, którzy wpuszczali do Sejmu antyszczepionkowców, pseudonaukowe pouczenia marszałka Karczewskiego oraz antynaukową obronę tzw. Wolności głoszenia poglądów w niedawnej inicjatywie ustawodawczej ministra Gowina (inicjatywa we współpracy z Ordo Iuris). Wszystkie te zjawiska pomagają innym wiedzoodpornym w polityce. Niby ogłoszono stan epidemii, wszyscy zmobilizowani, ale jednak pozwala się pracować hipermarketom budowlanym i gromadzić tam licznie „remontowiczom”. Niby wiadomo, że w innych krajach epidemia trwa i trwała kilka miesięcy, i że wszystkie większe zgromadzenia są skrajnie szkodliwe dla całości społeczeństwa, jednak pozwala się na otwarte kościoły i agresywnie prze do wyborów prezydenckich 10 maja. Zgromadzenia są zakazane, zwykłe rodziny Polaków zmuszane są (słusznie) ograniczać liczbę żałobników na pogrzebach, ale uroczystości smoleńskie mają się odbyć? Business as usual? Świat się wali, potrzeba mocnego wsparcia dla milionów przyszłych bezrobotnych i bankrutów, służby zdrowia w zapaści, ale dajemy ludziom sygnał: wybory muszą się odbyć jak planowano. I prezydent Duda ściska kolejną rękę podczas kampanii wyborczej… I dziękuje, i dziękuje za wspaniałą walkę z pandemią…
The Economist pisze: jednak pandemia także stawia lekarzy, naukowców i ekspertów od polityki ponownie w centrum rządzenia. Najlepiej to widać w Singapurze, gdzie było i jest niespodziewanie mało zachorowań. Politycy i eksperci Działali tam wcześniej przy pomocy efektywnej administracji nauczeni epidemią SARS z 2003 r. Przesłanie ich rząd miał jasne i wierzono mu, bo bazował na opiniach naukowców.
Czy Jarosław Kaczyński, dr prawa, może być polskim największym epidemiologiem, jak w swoim czasie Stalin, największym językoznawcą? A może pragnie zostać pilotem? Ja też we wczesnym dzieciństwie chciałem być astronomem. Ale dziś jestem już dojrzały…
