Pink Floyd Wish You Were Here – pięćdziesiąt lat później

Pięćdziesiąt lat temu Pink Floyd nagrali album, który stał się symbolem utraty i tęsknoty, a jednocześnie jednym z najpiękniejszych dzieł rocka progresywnego. Wish You Were Here to hołd dla Syda Barretta, opowieść o nieobecności i album koncepcyjny w najczystszym sensie tego słowa. Dziś, w epoce streamingu i fragmentarycznego słuchania, jego spójność i głębia brzmią jak przypomnienie, że muzyka może być także opowieścią całościową – przeżywaną od pierwszej do ostatniej minuty.

Zewnętrzna okładka płyty Pink Floyd „Wish you were here” robiła nieziemskie wrażenie, ale jednocześnie epatowała swoistym mistycyzmem, potwierdzanym przez ilustrację wewnątrz (patrz poniżej)

Rock, który potrafił płakać

Dwanaście września 1975 roku ukazał się album Wish You Were Here – płyta, która na trwałe wpisała się w historię muzyki popularnej. Niklas Schiöler w swoim felietonie w Svenska Dagbladet przypomniał, że mimo reputacji zespołu jako zbyt pretensjonalnego, Pink Floyd potrafił uchwycić kruchość i melancholię, czyniąc z nich materiał dla sztuki rockowej (Schiöler 2025).

„Pink Floyd må ha rykte om sig som pretentiösa […] men det 50-årsjubilerande albumet ’Wish you were here’ är tvärtom en säreget känslig gestaltning av utsatthet och förlust.”

Konceptualna opowieść o nieobecności

Jednym z najmocniejszych symboli płyty jest historia nieoczekiwanego pojawienia się Syda Barretta w studiu podczas nagrań. Zmienił się tak bardzo, że koledzy początkowo go nie poznali. Barrett, dawny lider grupy, już wtedy był cieniem samego siebie – a przecież to właśnie on stał się inspiracją do 26-minutowej suity „Shine On You Crazy Diamond”. Album jest więc zarazem hołdem i elegią, konceptualnym dziełem o braku i tęsknocie, o sztuce i szaleństwie.

Okładka autorstwa Hipgnosis – dwóch mężczyzn podających sobie dłonie, z których jeden płonie – uzupełniała ten przekaz. Wizualna metafora alienacji i niebezpiecznych kompromisów stała się równie ikoniczna jak sama muzyka.

Legendarne zdjęcie z okładki albumu „Wish you were here” Pink Floydów z 1975 r.

Poetyka i brzmienie

Teksty, zbudowane na kontrastach, łączą prostotę z głębią.

„So, so you think you can tell / Heaven from Hell? / Blue skies from pain?”

Ta liryka doskonale współgra z gitarą Davida Gilmoura, który – jak pisał Schiöler – grał nie po to, by popisywać się techniką, ale by poruszać:

„Kan man spela så att lyssnaren gråter, inte bara blir imponerad?” [Czy można grać tak, żeby słuchacz zapłakał, a nie tylko był pod wrażeniem?]

Pink Floyd od początku odwoływał się do bluesa – wystarczy przypomnieć, że sama nazwa zespołu pochodzi od bluesmanów Pinka Andersona i Floyda Councila. Ale ich muzyka była czymś więcej: bluesową podstawę przepuszczali przez filtr progresywnej, wręcz symfonicznej wyobraźni. W zestawieniu z rodzącym się punkiem mogła wydawać się barokowa, lecz – jak mawiał Gilmour –

„Sometimes less is just less.”

Albumy koncepcyjne a streaming

Wish You Were Here było naturalną kontynuacją The Dark Side of the Moon – jeszcze bardziej introspektywną i osobistą. W latach 70. album koncepcyjny był jednym z najważniejszych formatów: spójne dzieło, którego nie dało się rozdzielić na pojedyncze utwory. Dziś, w epoce streamingu, kiedy dominują playlisty i selektywne słuchanie, takie albumy stały się rzadkością. Wish You Were Here pozostaje więc świadectwem epoki, gdy muzyka popularna była także sztuką opowiadania całościowych historii.

Osobista pamięć

Ja sam odbierałem ten album jako kontynuację magicznego The Dark Side of the Moon. Muzyka była melancholijna, bluesowa, a jednak zbyt złożona, by sprowadzać ją do prostoty. To była grupa intelektualna – czego doświadczałem jeszcze dekady później, między 2008 a 2012 rokiem, siadając czasem w pubie Anchor w Cambridge, gdzie Pink Floyd grywali w swoich początkach.

Dziedzictwo i rozdwojenie

Pięćdziesiąt lat później Wish You Were Here przypomina, że rock mógł być jednocześnie poetycki i filozoficzny. Niestety, losy jego twórców rozeszły się nie tylko muzycznie: Roger Waters dziś angażuje się politycznie w sposób, który wielu rozczarowuje – otwarcie wspierając Rosję. Tym bardziej cieszy, że David Gilmour zachował jaśniejszy ogląd świata.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.