Martwe wykłady i konieczność oceny rozwoju studenta

Martwe wykłady i konieczność oceny rozwoju studenta

Sen o prawdziwiej uniwersyteckiej edukacji (fot. lic. Depositphotos)

Dawno uważałem, że wykłady jako forma nauczania są martwe, ostatnio także pisałem o wykładach online i wersji „gadających głów”. Naprawdę jest mnóstwo świetnych materiałów instruktażowych w otwartych zasobach edukacyjnych, coraz więcej wyników badań naukowców także otwiera się na wolny dostęp. 

Z drugiej strony, coraz więcej znajdziemy głosów tradycjonalistów, którzy — skądinąd słusznie — argumentują, że studiowanie to nie jest tylko uczestnictwo w zajęciach (zwłaszcza tych wykładach z gadającymi głowami), ale także — a może przede wszystkim — uczestnictwo w życiu uczelnianym, studenckim ruchu i studenckim życiu nieformalnym, uprawianie sportu, nawiązywanie kontaktów.

I wszystkie strony sporu mają częściowo rację: studia to faktycznie bardzo często jeden z najistotniejszych okresów życia młodych (zazwyczaj) ludzi, którzy podczas „wyjazdu na studia” poznają nie tylko przedmioty studiów, ale nade wszystko poznają świat i ludzi. 

Rację mają także i ci, że trudno jest zastąpić online — obecność w laboratoriach… choć i takie rzeczy na świecie się dzieją, podobnie jak zdarzają się operacje chirurgii mózgu przez Internet. 

Jednak nie ma chyba żadnej uczelni na świecie, która przyznałaby: nie chodźcie na wykłady, to nie ma sensu, najważniejsze są puby, zabawa i sport.

Bo przecież nie o to tylko idzie…

Jednym z elementów nie do zastąpienia przez algorytmy komputerowe jest ocena postępów studenta, programowanie całości kształcenia oraz doradztwo profesjonalne. Takich rzeczy komputery samodzielnie nie potrafią, potrzebny jest człowiek i to zazwyczaj musi być specjalista dużej klasy. 

Bo — dodać trzeba — nie chodzi o ocenę od 1 do 6, albo od 2 do 5, ale o ocenę opisową, o sprawdzenie radzenia sobie w różnych okolicznościach, o sprawdzenie umiejętności i postaw: np. krytycznego myślenia, umiejętności kooperacji czy kreatywnego rozwiązywania problemów, tudzież tolerancyjnego współżycia społecznego. I od tego są zajęcia i spotkania ze studentami. 

Ostatnio w Times Higher Education prof. Terry Young z Brunel University w Londynie, skądinąd emerytowany profesor specjalista od systemów opieki zdrowotnej, czyli specjalista od zarządzania opieką zdrowotną, napisał w tekście pt. Content is free: universities should stop producing it, że uniwersytety powinny dawno zacząć bardziej doceniać „projektowanie programów kształcenia” oraz ocenę postępów studenta wraz z tutoringiem. Jego głównym argumentem jest to, że w otwartych zasobach Internetu student może znaleźć dobrej jakości materiały, że wiedza jest wszędzie. Natomiast nikt nie zastąpi człowieka w ocenie rozwoju studenta i jego postępów. 

Nie sposób się nie zgodzić, jednak potrzebne są pewne zastrzeżenia: istnieją jeszcze ciągle formy wykładów, które są niezastępowalne przez treści online. Stąd największe gwiazdy świata akademickiego zapraszane są przez pozauczelniane platformy dyskusyjne i sowicie opłacane przez nie, bo dobry przekaz bezpośredni jest ciągle w cenie.

Tutoring może przebiegać w różne strony (fot. lic. Depositphotos)

Po drugie, ewaluacja jakości kształcenia na uczelniach może przebiegać bardzo dobrze w systemie mieszanym, hybrydowym: częściowo online, przy użyciu narzędzi informatycznych, częściowo w przestrzeniach uczelnianych w kontakcie bezpośrednim. Na przykład: nie sposób wyobrazić sobie dzisiaj nauki pisania oraz występowania publicznego bez sprawdzenia sporej ilości utworów studenta.

Podsumowując: otwarte zasoby edukacyjne są wszędzie, ale doradztwo, jak z nich korzystać oraz ewaluacja postępów w rozwoju personalnym, to ciągle domena uniwersytecka, którą trudno zastąpić. Dlatego nie popadajmy w skrajności takie jak: „kształcenie online jest do niczego”, albo „kształcenie online jest wyłączną przyszłością edukacji”.

Napisałem to wszystko i nagle dopadło mnie zwątpienie: anachroniczny system edukacji wprowadzany już od 6 lat przez PiS w Polsce, oraz deformy Gowinowsko-Czarnkowe sprawiły, że coraz bardziej odstajemy od życia społeczeństw opartych na wiedzy. W jakim stopniu minister Czarnek odpowiada swoimi bredniami o „wolności akademickiej” (poprzez wpuszczenie zabobonu i polityki na uczelnie) na prawdziwe wyzwania rzeczywistości? Czarno to widzę, bo wielu rektorów polskich uczelni sekunduje władzy, chcąc się jej przymilać i przypodobać. A rektorzy nie są niestety już autonomiczni. I nie mają bezpieczników na samych uczelniach w postaci społecznej kontroli.

PS. Wpis ukazał się 08.10.21 w Gazecie Wyborczej pt. „Deforma Przemysława Czarnka. Wielu rektorów sekunduje władzy, by się jej przymilić”

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.